środa, 31 października 2007

ROZDZ. 4: KARAKAL I POŚCIG cz. 1



Która właściwa droga człowieka ?
Jacy bogowie jego nią wiodą ?
A co NA  KOŃCU ? Co TAM nas czeka ?
I czy faktycznie idziemy drogą ?
Są punkty główne naszego życia.
Ot, taki zakręt ! I nowe tory.
Nikt nie uzyskał tego obycia:
- Przepaść przed tobą, czy jakieś fory ?
W mrok zapomnienia przechodzi przeszłość.
Może i lepiej ! Piętno wspomnienia
byłoby pętlą ! To co odeszło -
- na pewno drogę każdemu zmienia.

Jechał Karakal na czarnym koniu,
ominął miasta Brail i Galati.
Ale czy umknął Bundii pogoni
za to, że mieczem księcia ich stracił ?
Aby ją zgubić, szedł wzdłuż granicy.
Teraz już ostro na północ skręcił,
by wkrótce być w birladzkiej stanicy.
Trochę odpoczął i się pokręcił...
Gdy rekonesans miał w okolicy
i nad potokiem przechodził rano,
ujrzał JĄ w zakasanej spódnicy,
piorącą odzież (skąpo odzianą).
Imię Roksana znane tu było -
- grupie Iberów towarzyszyła.
Kiedy tańczyła, spod nóg iskrzyło,
pięknie śpiewała i była miła.

- Witaj ! - pozdrowił - Co tak o świcie... ?
Zamiast odpocząć po nocnych tańcach ? -
- No cóż, kobiety takie jest życie !
Praca i praca - z samego rańca.
A ciebie, którzy z bogów wzywali
o takiej porze, z mieczem przy boku ?
Czy należysz do tych, co pytali
o... Karakela, czy też... Karoku ? -
Nasz barbarzyńca ucha nadstawił,
nie mówiąc słowa, o kogo chodzi...
- Będę się dzisiaj znów w karczmie bawił.
Czy twa obecność mi to osłodzi ? -
- Będę, jak co dzień, z braćmi moimi.
Muzyką, tańcem, pieśnią i śmiechem
wszystkich mieszkańców zadowolimy !...
Uśmiech i głos jej poniosło echem...

Nie wrócił Karakal do siedziby;
dłużej by chwili tu nie zabawił.
Wnet do Bacau ruszyłby, gdyby
swego konia w mieście nie zostawił.
Gdy zmierzch już zapadł, północną bramą
wślizgnął się cieniem pod stajni wrota...
... - Jesteś Roksano zbyt piękną damą !
Ja, prawdę rzekłszy, jestem niecnota !! -
- To myśląc ruszył do karczmy bliskiej,
gdzie śpiew, muzykę Iberów słyszał.
Ujrzał Roksanę i serce czyste...
I rytm melodii go ukołysał:

"Ayay, Iberica !
To ja, twój Pablito !
O, wróć Carmencita !
Te doy corazón.

Tyle wspomnień i cudowna ziemia,
że me serce ciebie szukać chce.
Twe usta dają, bez wątpienia,
dawkę szczęścia, co upaja mnie !

Tak jak ty uderza morska fala,
złoto plaż swym ciepłem kusi też.
I piwo tutaj no es mala...
Jeśli tego pragniesz - to mnie bierz.

Pieśń ta znów porywa dusze szczere,
księżyc nam łagodny uśmiech śle...
Jedynie ciebie de mujeres...
Por favor, oye palabras te !

Ayay, Iberica !
To ja twój Pablito !
O, wróć Carmencita !
Te doy corazón." *) Objaśnienia na końcu.

Nie tylko śpiew rozgrzewał obecnych,
niektórzy nieźle mieli już w czubie !
A byli różni - o gębach niecnych,
dobrych, obdartych i w lisiej szubie...
Wspólna zabawa dobra i jadło
była spoiwem ras oraz kultur.
Więc siedział każdy, gdzie mu popadło
a dochodziło co chwila multum.

- Witaj, olbrzymie, zanim tu zaśniesz ! -
- pięknej Roksany uśmiech kuszący...
- Kiedy graliście myślałem właśnie.
Jak stworzyliście ten świat gorący,
co to porywa duszę i ciało ? -
- Nas to porywa, was nie do końca ... ! -
- oczy szerokie, spojrzenie chciało...
- Psie, byś nie ujrzał już nigdy Słońca !! -
- wrzasnął widz jakiś, rzucając nożem.
Karakal chwycił w locie ! Odrzucił !
- Trafiłeś zbója ! - szepnęła. - Może . -
A ten zacharczał i... się przewrócił.

Szybko wróciło wszystko do normy.
Lud był zwyczajny takich wydarzeń.
Przeżywał życie tylko pokorny,
chyba..., że pecha miał pośród marzeń.
- Zaśpiewaj jeszcze pieśń, co porywa ! -
- prosił Karakal śliczną Roksanę.
- W dalekich stronach będę przebywał,
nie wiem, czy będzie słuchać mi dane. -

Zbędne są nam wszelkie słowa,
by pojmować znów od nowa
myśli naszych sens;
przyjaźnimy się - na zawsze.

Kiedy spojrzysz w moje oczy,
wnet zobaczysz i wnet wkroczysz
w uczuć moich świat;
znamy się od lat - na zawsze.

Przyjaciel tu i teraz i na wieczny czas !
Złączeni duszą, chociaż los rozłączył nas,
bo w sercach został przecież po miłości ślad -
- Amigos para siempre.

Sięgam myślą do swych wspomnień...
Nigdy, nigdy nie zapomnę
czaru tamtych dni;
łączy nas ta nić - na zawsze.

Wciąż nurtują mnie pytania...
Czemu nadszedł czas rozstania ?
Mimo setek mil
jesteś bliski mi - na zawsze.

To twoja myśl rozgrzewa zawsze serce me !
Wiedziałam więc, że jesteś - teraz wiem już gdzie.
Choć żal, że nic nie odda nam minionych lat -
- Amigos para siempre.
- Amigos para siempre...

I płynęła pieśń w umilkłej sali...
Oczy mówiły więcej niż słowa...
Wszyscy w melodię się zasłuchali,
bo była piękna i była nowa...

Granie Iberów gawiedź zajęło.
Roksana w górę schodów wstąpiła,
spojrzenie postać miłą objęło...
Dłużej i... krótko ! Jakby... wątpiła.
Karakal uchwycił Roksany wzrok,
mimo, że patrzył na całą salę.
Przeciągnął ciało i... zrobił krok,
którego nie pożałował wcale...

(Wszedł za nią na górę,
natrafił w ciemności
na oddech gorący,
na miękkość jej ciała.
Sam dał sobie burę -
- Na Boga ! Nie dość ci ? -
Ten zniewalający
jej zapach, co miała...

I objął, przytulił
a zmysły zagrały,
całował jej włosy
i usta i twarz.
Rękoma się skuli,
jej usta oddały
i słów mokre pląsy -
- Co chciałeś - to masz !

Zrzucili, co mieli
przed progiem otwartych...
Sięgnęła, by zabrać
(By strzepnąć z nich kurz ?).
Lecz nic ich nie dzieli,
bo para zadartych...
- "Ach, pragnę to orać !" -
- Co ty ? Tak prędko już ? -

I oparł o ścianę,
by piersi sycące
całować, dotykać,
posuwać się w dół !
Już serce złamane
i paznokcie tnące,
nie daje coś stykać
się biodrom ! To czuł !

I ona to czuła,
sięgnęła... O Boże !
Był taki malutki
a teraz zwierzaczek !
Po główce głasnęła...
Czy większy być może ?
Hmm, gdyby dwa fiutki...
A ten jeszcze skacze !

Gorący, ruchliwy.
Kapturek zdejmuje -
- zakłada bez przerwy !
Jest taki układny ?
I gdzieś obok śliwy
się wcisnąć probuje
a wciąż pełen werwy !
Ach, jaki zaradny !

Uniosła swą nogę
by było wygodniej
a on coś, mój misio,
to góra, to dół !
Gdzie poznał tę drogę
i jest tak cudownie !
Całować to pysio,
by też lepiej czuł...

Za mało dotyku,
choć tak jesteś bliska.
Więc zróbmy kanapkę -
- masełko to ty !
I siedź na patyku,
twa dziurka tak śliska
a z włosów zrób chatkę
i spełnią się sny !

Ty w górze, ja w dole,
sto procent złączeni,
choć ciałem niewiele -
- ja w górę, ty w dół !
Przekątna po kole !
Niech nic się nie zmieni,
ekstaza na czele,
każdy to czuł, czuł, czuł, czuł, czuł, czuł....)
........................................

W nocy (na stepie ucho wprawione)
ciche zbudziły olbrzyma kroki.
Czy to osoby piwem zmorzone ?
Amant po miłość chodzący bokiem ?
Lecz przed ich drzwiami coś przystanęło !
Karakal z mieczem był obok ściany.
Złem i mściwością to Coś zionęło,
jakby stworzone magią, czarami !
Roksanie balkon Karakal wskazał,
palec na ustach kładąc wymownie.

- Ruszaj ! - ktoś komuś cicho rozkazał
i drzwi wypadły z trzaskiem, gwałtownie.
Do wnętrza wpadła czereda cała
na czele z monstrum nie z tego świata,
w sinej poświacie ślepie krwią pała...
Koszmar senny co w umyśle lata !
Karakal przepuścił całą zgraję,
wiedząc - miecz długi chce mieć przestrzeni.
Po schodach wpadł na pustą już salę.
Pustą ? Niestety ! Na sali, w sieni
tłumek żołdaków, wręcz z chęcią mordu
w oczach ! Karakal młynka zakręcił -
sztychy odbił, prócz jednego kordu,
który go ranił. Lecz nie zniechęcił
do błyskawicznych zmian swej pozycji,
kopnięć, uderzeń, rzucenia stołem...
Już leżą martwi i ranni liczni,
nie otoczyli go jednak kołem.
Widząc swą szansę już raczej nikłą
i kroków słysząc na schodach wiele,
wyskoczył na dwór i w mroku... zniknął.

     *                   *                       *

środa, 24 października 2007

Rozdz. 3: KARAKAL I WOJNA

Przejmująca cisza nie wróżyła tego,
co świt miał przynieść owej pięknej krainie.
Każde wydarzenie uczy nas nowego 
a zło zawsze, wszędzie w niepamięci ginie.

A tarcza czerwona ostrożnie wyjrzała,
wysuwając palce - badając wokoło,
rozsuwając chmury. Czy się obawiała,
że ktoś-coś zatrzyma Słońca ruchu koło ?
Mrok już się przejaśnił, odkrywając pąki
kwiatów, co chciwie rosę piły świeżą.
Uniosły ciekawe główki trzmiele, bąki...
Tuman się podniósł, gdzie dzikie zwierza leżą.
Budziła się Landia na granicy z Bundią.
Budził się dąb stary, nazwany Pokusa,
którego konary, wręcz koroną cudną,
spinały dwa kraje, jak klamra turkusa.

Nagle główki swe uniosły polne kwiaty,
zwierz postawił uszy - uniósł w górę głowy...
Wiatr przynosi dźwięki dziwne a poza tym
w dali widać jakieś ruchy - obraz nowy !
Hufce zbrojne z obu stron świata ściągają -
- zastępy rycerzy a przy nich giermkowie.
Wzrok płomienny ! Jadą z okrzykiem i swadą !
Co to będzie ? Kto z was wyjaśni lub powie ?

Ruszyły się z Bundii jej hufce niebieskie,
pod wodzą krewkiego książęcia Rotana.
To ich mag Ontario wyznaczył tu kreskę
by armię ustawić w ordynku tak z rana.
Mrowie hufców żółtych prowadzi Corini -
- chytry jak wąż i także z magiem potężnym.
Choć starzec sędziwy - imieniem Polini,
lecz trzyma się na koniu prosty i prężny.

Lecz dlaczego te armie, dzielne i liczne
mają się tu potykać w śmiertelnym boju ?
Zostawić matki, żony, dzieci swe śliczne,
kiedy im przypadnie umierać w tym znoju ?

     *                   *                     *

Dla Karakala miasto było czymś nowym
ze swym gwarem, tłumem, barwami, wieżami...
Lecz i miasto czuło, że z olbrzymem owym
nadszedł świeży powiew. Południe dzwonami
dało znać porę sjesty - powietrze parne
skierowało młodzieńca do karczmy bliskiej.

- Masz czym zapłacić ? - palce barmana czarne
w mig złapały miedziaka na ladzie śliskiej.
Nad michą mięsiwa i stakanem piwa
Karakal dumał nad kolejnym krokiem...
Jest barbarzyńcą, szlachectwa niezbywa -
- lecz wszystko jest inne, niż wtedy przed rokiem !
Znów obraz księżniczki, Yandą nazywanej
i wspólna walka na dnie Mrocznej Jaskini...
Czy zrównać się z tronem będzie mu dane ?
Jak równy z równymi stanie między nimi ?
Lecz z dalszej zadumy wyrwały go głosy:
bas brygadiera, płacz małego chłopca,
który służył w karczmie brudny i bosy.
- Niech pan nie bije ! - klęknął. - Mnie litość obca -
- wrzasnął brygadier - dla niezdar i smarkaczy !
To ty winem oblałeś mój mundur nowy ! -
- Śmiech kumpli, bieg wychodzących, świst korbaczy...
- A czyś na utratę munduru gotowy ? -
- głos Karakala przebił wrzask żołdaków.
- Puść chłopca, bo szans nie ma. To jeszcze dziecko ! -
- Won w las, barbarzyńco, bez pana i znaków ! -
Tu jeden z kompanów chciał włócznię zdradziecko
wbić w Karakala, z boku go pchając !
Brygadier miecz wyciągnął, przekleństwem rzucił.
Porwali kompani co kto miał, powstając...
Karakal w ruchu grot złapał ! Przewrócił
stół ogromny ! I podniósł, na nich rzucając !
Pochylił się nad chłopcem, co we krwi leżał,
gdy sufit zatrzeszczał - pęknięcia powstały
i pewnie by runął na dziecko, żołnierza...
lecz Karakala barki podtrzymały !
Nabrzmiały mu żyły, twarz ogniem zalała -
- z okrzykiem trwogi precz poszli obecni...
prócz brygadiera. Jego kompania cała
włóczniami zakończyć chciała swój czyn niecny !

- Stać ! - ryk oficera ostudził zapały -
- W imieniu Księcia Rotana, Pana Kiliji,
stolicy Bundii Księstwa - czyn twój zuchwały
będzie aresztem ukarany ! -... Umieścili
wkrótce Karakala w lochach twierdzy ciemnych.
Za towarzystwo miał współwięźniów i szczury...
Wydawało się - los jego beznadziejny,
lecz Karakal nie wydawał się ponury.
Obszedłszy swą celę, tak, niby niechcący
rozerwał okowy z uśmiechem niewinnym...
- Tak, wojsko i wojna - kierunek wiodący.
By osiągnąć wyżyny, muszę być czynny ! -

Wtem, w drzwiach jego celi, zazgrzytały klucze -
drzwi stalą obite z trudem się otwarły...
- Z woli Księcia rozkaz teraz ci poruczę !
Zostajesz wcielony do książęcej armii !
I zdumiony patrol obejrzał okowy,
zerwane siłą nadludzką - były ze stali !
- Przyjmuję wolę Księcia, lecz chcę połowy
żołdu najemników, jaki dostawali. -

      *              *                     *

Jakże pokrętne jednak są losu drogi !!
Kiedy paradę wojska Książę odbierał,
ujrzał w nim Karakal ten sam wyraz srogi,
jaki widział w karczmie w twarzy brygadiera !
Poznał Rotan barbarzyńcy wielką postać,
bowiem tylko pancerz był jego ostoją -
podjechał konno: - Możesz cały żołd dostać,
jeśli gwardią przyboczną zostaniesz moją. -

Szli szybkim podjazdem nad Landii granicę.
Karakal nadal pilnie nadstawiał ucha.
Starli podjazd wroga, także stanicę,
aby konsekwentnie pozbawiać go ducha.
Któregoś wieczoru, przy małym ognisku
(aby nieprzyjaciel nie mógł ich zaskoczyć),
rozmowy żołnierzy wyjaśniły wszystko !
Pozwolę sobie ich fragmenty przytoczyć:
- Spieszno Księciu z Ontariem armie połączyć ! -
- Było jedno starcie, na remis wypadło,
lecz śpieszniej Rotanowi Yandę zobaczyć,
zanim Coriniemu przypadnie z nią stadło !
- Od kiedy się znają ? Jak do tego doszło ? -
- Rok temu u króla Napoca gościli.
To tam im w Brasovii o Księżniczkę poszło,
na dworze w Tirgu łby już sobie rozbili ! -
- A co król Napoca ? - Kazał się wynosić .-
- Słusznie, gościnności przekroczyli prawa !
Co na to Yanda ? - Żadnego z nich nie znosi,
lecz rządzenie krainą to nie zabawa.
Armię ma za słabą, woli żyć w pokoju.
Połączone siły dwóch obecnych wrogów,
na czele z każdym księciem tego pokroju ! -
- Skończy się Vinlandia już na samym progu !...

Zadumał się Karakal. Znów Yandy imię
przywołało uczucia jeszcze nie znane.
Czy zapomniał o czymś, co w tamtej godzinie...?
Serca zwierząt proste, ludzkie - niezbadane.
Na dzień piąty z armią połączyli siły.
Mag Ontario przybył raport Księciu złożyć...
- Wczoraj Księżniczki Yandy poczty przybyły,
aby o pokój między krajami prosić. -
- Póki Corini żyje, tego nie będzie ! -
przerwał Rotan ostro.- Jutro pojedynek !
Zabiję ich wodza, Yandę znajdę wszędzie !
Rozkazuję teraz, jeśli w walce zginę,
Księżnę, wraz z jej świtą, zabić bez litości ! -
Skłonił się Ontario - Jak rozkażesz, Panie.
Nie znajdzie Corini nawet Yandy kości. -
- Rozkażesz to Gwardii i niech się tak stanie ! -
Zdumiał się Karakal, słysząc te rozkazy.
Gdzież uczucie Księcia, którym Yandę darzył ?
Już honor nie może pozostać bez skazy ?
Postanowił działać - nie będzie już marzył !

    *                   *                       *

Nazajutrz o świcie stanęli w szyku
(Yanda do końca perswazji probowała).
Corini podjął rękawicę bez krzyku,
więc tutaj sprawa rozstrzygnąć się miała...
Pomiędzy armiami dwaj rośli rycerze,
zakuci w zbroje, każdy z tarczą, mieczem.
Nawet ich rumaki też chronią pancerze...
Z boku magowie a żaden nie uciecze,
wykrzykując zaklęcia, zbierają chmury
czarne jak noc, przepełnione błyskami.
Ziemia zasnuta gęstym oparem burym,
wśród których Śmierć się potyka z nadziejami.

Ruszyli ! Mag Ontario kulę ognistą
rzucił w kierunku postaci Coriniego,
lecz w chwili tej samej i to było wszystko
Polini swoją - nie spostrzegł jednak tego,
że w jego kierunku już leciała druga...
A ziemia jęczała i drżała w posadach,
że się nie rozstąpiła - to były cuda,
niebieski Rotan na Coriniego wpada
i kruszą się kopie, aż trzask mózg świdruje
i obaj padają wraz końmi - lecz wstają !
To walka na śmierć, każdy z nich to czuje,
poprawiają tarcze, mieczy dobywają !
A szczęk cięć oręża w dal echo unosi,
blok tarcz jest tłumiony - giganci wspaniali.
Bogowie zdumieni ! Na co się zanosi ?
Wśród błysków i ruchu w jedność się już zlali...
................................................
Ta cisza. To Rotan padł na ziemię smutną,
dobija Corini, mącąc ciszę śmiechem...
zwraca się ku Yandzie z miną złą i butną.
- Zabić ! - głos Ontaria odbija się echem.
Gwardia się ruszyła ! Karakal mieczem
ciął maga po pasie, Yanda zawróciła,
otoczona swym orszakiem. Czy uciecze ?
- Jakiś czas wytrzyma ! - Karakala siła
i szybkość w pobliże Corina zawiodła.
Zdumiał się, gdy zobaczył ogromne cienie -
- człowieka i miecza ! Choć natura podła,
strach miał przecież w oczach , śmierć to wybawienie.
- Czy to już ostatni, co wiódł świat do zguby ? -
Karakal złapał konia, na siodło skoczył.
Yanda się przebiła, lecz nie zdzierży próby !
Ruszył za nią cwałem. Trzeba jej pomocy !
Co doścignął gwardzistę z konia obalał.
Próbujących walczyć ranił, choć niegroźnie,
śmiercią niepotrzebną nigdy się nie skalał !
Już widział uciekinierów jak na rożnie
a żadnych goniących, chyba - oprócz niego !
Ostatni z obrońców zawrócił nań z mieczem.
Zaśmiał się Karakal - Toranie, chcesz mego
życia, czy rękę uścisnąć ! - głośno rzecze.
- Witaj przyjacielu ! - poznał Karakala.
- Dłoń chętnie uścisnąłbym, lecz śpieszno nieco !
- Jedźcie dalej, chętnie z koni poobalam,
gdy z pościgu jacyś chętni się tu zlecą !

- Tak daleko i tak blisko Yando ciebie,
choć zrobiłem parę kroków - ciągle mało.
Lecz wystarczy twe westchnienie a w potrzebie
wszystko to, co zapragniesz, będzie się działo -



poniedziałek, 22 października 2007

Rozdz. II: KARAKAL I MROCZNA JASKINIA cz. 3

Noc była, gdy wyszli z Mrocznej Jaskini,
jasna jak dzień, prawie, od śniegu blasku.
Niebo bez chmurki, z gwiazdami złotymi
i wiele godzin do pierwszego brzasku.
Gdy od potworów uwolnieni cudem,
przez grotę wyszli z drugiej strony góry,
wzięli, co mogli - choć chodzili z trudem -
po tych nieszczęsnych. - Czy ocalał który ? -

- Zbyt późno dzisiaj, by dotrzeć do naszych.
Poszukam miejsca na nocleg i ogień. -
- Nie zostanę sama tutaj, gdzie straszy !
Wiesz, Karakalu, co znaczy czuć trwogę ? -
- Księżniczko Yando, strach tobie jest obcy.
Pewniej się czujesz, gdy ktoś jest przy tobie. -
Uśmiechnęła się. - Barbarzyńscy chłopcy
nie co dzień pomagają w takiej dobie. -

Ten uśmiech rozświetlił jej twarz prześliczną...
Karakal ujrzał w niej wtedy... kobietę !
Nie mógł wykazać się wiedzą praktyczną
na stepie szerokim. A czuł podnietę !!

- Pójdźmy poszukać teraz groty małej,
ty pójdziesz za mną, by ochraniać tyły. -
Przechodząc, niechcący, musnęła ciałem...
Odczuł to dreszczem, gdy zmysły ożyły.
Szedł za nią w transie, podziwiając kształty,
łuki bioder, pleców - uda toczone...
Do piękna kobiet nigdy nie był anty,
czując, że do miłości są stworzone.
Kaskada włosów, w ruchu falująca,
odkrywała profil jej doskonały !

- Czekaj ! Niech droga nie będzie milcząca. -
Jej dłoń i jego teraz się poznały.
Znaleźli grotę nieopodal stoku -
- Karakal szybko skrzesał ogień w progu.
Kilka korzonków, wyrosłych w tym roku,
zabiło pierwsze ich uczucie głodu...

Gdy legli wreszcie na suchym klepisku
tuż obok siebie, bo grota zbyt ciasna,
Księżyc tam zajrzał z uśmiechem na pysku...
Uśmiech mu oddali ! Radość ich własna:
ją przytuliła do męskiego ciała,
jego ręką objęła kibić wąską !
I cała senność naraz uleciała,
kiedy drugą ręką objął ją z troską.

Przywarła doń miękko całym swym łonem
a serce przyśpieszyło w rytm zawrotny
i poczuł, że mu ciało ogniem płonie,
więc musnął jej czoło ruchem psotnym.
Nasunęła udo na jego nogi
i... nagle poczuła coś między nimi !
Pragnęła cofnąć - lecz wstrzymał w pół drogi,
pieszcząc łagodnie pośladek dziewczyny.
Ustami muskał obie jej powieki,
sycąc się ruchami rzęs powłóczystych
a pieszcząc plecy przesuwaniem ręki,
zbliżał swe usta do jej ust soczystych.

- Weź mnie - szepnęła, gdy na oddech przerwa.
Ściągnęli odzież i tak resztki były...
Już do miłości tylko była werwa,
mocne ręce na biodra posadziły.
Czuła pod sobą twardy wał gorący
a kibić taniec z wolna rozpoczęła,
gdy on poznawał powolnym, pieszczącym
ruchem dwie jej półkule - bogów dzieła.
Nazwać nie umiał a jeszcze urosły,
choć przykrył je swymi dużymi dłoniami...
Takiej miękkości... ! Ich krój był nieprosty,
bo zakończone twardymi szczytami !
Więc ściągnął na siebie je - takie drogie !
Ich usta znów wpiły się w siebie chciwie...

Ach, kochać, pożądać - przed szczęścia progiem !
A pragną to JUŻ ! Choć lepiej... leniwie...
Przedłużyć rozkosz aż do skraju świata,
by zmysły sięgnęły do granic nieba,
dawać bez reszty - odbierać przez lata,
tak czas nasz i przestrzeń oszukać trzeba.

Gdy dłonie jego pośladki pieściły
a biodra morskie fale udawały,
zapamiętała, bo ruch ten był miły -
- krocze i biodra się po nim suwały.
Szczególnie jedno miejsce czułe miała,
gdzie rozkosz z bólem porównać się mogło !
U szczytu pochwy ! A na dole ciała !
Zafascynowana... siadła... na siodło.
I zapomniał chłopiec gdzie jest oraz po co
a szybkość rąk jego, ruchy biodrami
zwielokrotniły się - zrozumiał, że to
grozi wybuchem wulkanu - lawami !
Więc wziął delikatnie jej piękne ciało,
by pod tym sklepieniem skalnym położyć,
pieszcząc jej nogi wzdłuż, aż się trafiało
w gniazdko wilgotne (jak je rozłożyć).
Tu zapach upojny bukietu kwiatów
przyprawił chłopaka o zawrót głowy,
więc dotknął językiem, by smak aromatu...
Jęknęła z rozkoszy - on był gotowy
robić to dalej, aż po kres historii !
Ręce błądziły, poznając detale,
oddając w całości życie dla Mojry !
Jemu trudno było leżeć na wale...
Lecz nagle, gdy dłonią poznawał krocze,
palec jemu wpadł w jakąś przestrzeń pustą !
- No wreszcie ! - sapnęła. - Nawet nie zboczę,
lecz ręką pokieruj swoją do gustu ! -
Więc dłonią swą wiodła, aż spazmów cała
trafiła na punkty rozkoszy szczytów !
I to było mało ! - Włóż swego wała !
Chcę w zatraceniu dotrzeć do niebytu ! -
Podciągnął chłopiec biodra do góry,
natrafił czubkiem na jej szparkę śliską !
Lecz zbyt ciasna była, więc ruchem wtórym,
wciąż tam i z powrotem - wreszcie się wcisnął !
Tu pląsy bioder - harmonia wspaniała -
swój taniec odwieczny znowu podjęły.
Jak to możliwe, że szparka tak mała...
i wszystkie... gorące masy przyjęły ?
Stopieni sobą, stopieni zmysłami,
bez ciał już i duszy - istota nowa...
Nawet nie spostrzegł, że ona już na nim !
...Na wieczność taniec prowadzić gotowa !
To co będzie dalej, pamięć nie sięga...
Zmysły królują i chęć zatracenia...

Do krzyku, do płaczu, na ciele pręga,

wycisnąć do granic z tego korzenia !...

     *                    *                      *

A w odległości od Mrocznej Jaskini,
bezpiecznej, choć zarazem nieodległej,
obozowisko żywi utworzyli,
korzystając z groty drugiej, sąsiedniej.
To straże pierwsze tę parę dojrzały -
- Karakala z Yandą (niesioną w ramionach),
słabą lecz żywą. Zaalarmowały
pozostałych a radość ich zduszona
była tylko krwawymi wspomnieniami.
Toran rozkazał zająć się Księżniczką.
- Ty żyjesz ? - zdumiał się Karakal - Z ranami
twoimi ? Śmierć była twoją strażniczką ! -
- To magia, w którą wątpiłeś, niestety...
Lecz jedna rzecz mnie zdumiała ogromnie,
gdy w środku nocy porwani, jak krety,
wyszli, nie atakowani, wprost do mnie !? -
Tu Karakal począł mówić jak było...
Wyszła księżniczka - oczy się spotkały
i bez słów - aż po kres nad mogiłą
dozgonną przyjażń sobie obiecały.

Skromny orszak wolno niknął w mgle sinej
a na skale olbrzym żegnał go samotny.
Pytał losu. Kiedy ? W jakiej godzinie
wiatr Ją znowu do niego zwieje lotny ?

















* * *

Rozdział II:KARAKAL I MROCZNA JASKINIA cz. 2

Karakal wolno do wnętrza się wsunął,
żegnany wzrokiem żyjących i martwych...
Niewiele zabrakło, aby tu runął
na krwi stwora, co był mieczem rozdarty.
Oczy powoli przywykły do mroku
aby ukazać mu obraz straszliwy -
- gromadzone przez wieki, rok po roku,
kości i broń tych, co nie wyszli żywi.
Zebrawszy więc kilkanaście kindżałów,
łuk zwiesiwszy przez plecy i kołczany,
doszedł do przeciwnej ściany pomału,
aż... do otworów o brzegach zszarpanych.
Smród z nich straszliwy - do zawrotów głowy,
grzyby świecące zmniejszały ciemności...

- Gdzież być może ? - wytężał swój wzrok sowi
i przy jednym skrawek sukni wśród kości
ujrzał i serce gwałtownie zabiło,
bo zbliżało do upragnionej walki.
Aurę widział - więc wszystko co żyło,
także głaz spory założył na barki.

Tysiąc kroków i trafił ! To pieczara !
Odszukał aurę żyjących tu istot...
Trzy były - księżniczka i stworów para !
W jedną celnie trzymanym głazem cisnął
aż się rozbryzgła ze wstrętnym mlaśnięciem.
Druga swe macki wysunęła żwawo !
Jedna groźnie zawisła nad dziewczęciem...
Karakal mieczem ciął nasadę z wprawą!

I tutaj czasu już mu nie starczyło,
gdy jedna z macek otoczyła ciało !
Na siłę straszną odpowiedział siłą,
strzelając w odwłok strzałę za strzałą !

- Żyjesz ? - wydyszał, z trudem znów powstając.
- Kimże ty jesteś ? - choć blada - pobladła.
- Karakal ! Pytać możesz - uciekając ! -
Podniósł miecz - By nas horda nie dopadła.-
Lecz było za późno. Powrót odcięto.
Z głębi korytarza stworów szurania
dały im znać, że, drogą niepojętą,
nauczyły się - porozumiewania !

- Stańcie, przeklęte ! Czy mnie rozumiecie ? -
- krzyknął w myślomowie siłą swej woli.
- Można inaczej przeżyć na tym świecie ! -
Aurę na zieloną zmienił powoli.
Lecz czerwień pałała, gdzie stwory wyszły.
- Zabić ! Jeść ! - na jego myśli naparło...
- Pal pochodnie ! - krzyknął... gdy iskry prysły,
wzięli po kilka. - To by tylko żarło ! -
- Spójrz - rzekła - Stwory zajęły trzy strony,
jakby do czwartej teraz zapraszały ! -
- Korytarz jest otworem zakończony !
Pędzą w pułapkę lub czegoś się bały ! -

Trzymając ogniem stwory w oddaleniu,
mimo, że miotały swymi mackami,
skryli się w bliskim korytarza cieniu.
Horda mogła wtargnąć tylko parami !
Żar i miecz respektu nauczyły chyba -
Karakal z Yandą pobiegli ! Czas naglił !
Wtem rozwidlenie dostarczyło gdybań...
Stanęli ! - Oceń w ogniu jak wiew żagli ! -
- Karakal zakrzyknął. - Chyba na prawo ! -
Więc biegli dalej prawym korytarzem
lecz stwory nie biegły teraz tak żwawo
i... stanęły dość nagle ! Pełnia marzeń !

Karakal u wylotu korytarza
wbił w ziemię pochodnie a dym wgłąb wchodził...
- Jakoś stwór wędzony rzadko się zdarza ...-
- Kar... !! - przerwany krzyk radość mu ochłodził,
bo w ramieniu ogromnego potwora
wiła się Yanda, bez szans uwolnienia !
- Teraz kindżałów będzie chyba pora -
- mruknął i z bezpiecznego oddalenia
zaczął miotać nożami. Pięć trafiło !
Odwłok ciężko krwawił - słabło już zwierzę.
Część ramion opadło. Yandę puściło,
która już bez sił opadła na leże.
Karakal, mieczem swym robiąc zasłony,
wskoczył na grzbiet potwora i straszną siłą
odrąbał łeb bestii! A zew szalony
skargi, przekleństwa czasu przemijania
przeszył mózgi stworów a także ludzi,
jako ich krwawa forma pojednania...

Karakal, chociaż bardzo się utrudził,
porwał Yandę w ramiona - horda wpadła
i zaczęła martwe szarpać na strzępy,
widać brakowało liczbie tej jadła.
Yanda z Karakalem teren przeklęty
opuścili śpiesznie a w drugiej grocie
napotkali cmentarz ofiar potworów.
Za szkieletami i bogactwa krociem,
widać, na świat żywych, kilka otworów !!
- Bogowie ! Gdzie moi ! Wszyscy zginęli ?-
- krzyknęła Yanda, załamując ręce...
- My na drugą stroną góry przebrnęli.
Lepiej bogom złóżmy ukłon w podzięce ! -
    *                         *                     *

niedziela, 21 października 2007

Rozdział II:KARAKAL I MROCZNA JASKINIA cz.1


    
Ujrzał zdumiony Karakal te szczyty
w swym życiu raz pierwszy (i nie ostatni),
gdzie białą czapą wieczny śnieg powity...
Poczuł się dziwnie, jakby był w matni.
Rysica często o górach bajała,
Carpatos ledwo widocznym było pasmem,
lecz dla stepowców, co przestrzeń ich cała,
miejsce pośród gór było jakby "ciasne".

Ruszył znów biegiem, bo dla syna kotów
chód był męczącym i nudnym zajęciem.
Wspinał się po dolną granicę lotów
orłów, obserwowanych z przejęciem.
A wiatr wył w szczelinach pieśń pokutników,
coraz szczodrzej sypiąc śniegu płatkami
i tak tworzył zdradzieckich miejsc bez liku,
gubiąc czas, przestrzeń - i tak godzinami.

- Po kiego czorta ten stary mądrala
na świat mnie wysłał drogą zatracenia ? -
- dziwił się sobie - Co mnie, Karakala,
a także mych celów wcale nie zmienia...

Uśmiech mu wykwitł na samo wspomnienie
żołnierza, co uczył walki i życia,
wskazując mu cel, wskazując dążenie.
Wchłaniając wiedzę, nadrabiał obycia
braki, widoczne po życiu na stepie.
Lwią skórą mocniej owinął swe barki,
bo mróz, jakby demon, wytrzeszczył ślepie,
chcąc wszystkim złamać zamarznięte karki.

Wtem ucho złowiło krzyk, co przełamał
wycie wiatru ! Krzyk śmierci ! Krzyk ostatni !
Taki krzyk agonii nigdy nie okłamał !
Wydany mógł być przez człowieka w matni.
Karakal już biegł echu na spotkanie,
dobywając miecza dwuręcznego...
To, co zobaczył ! Na zawsze zostanie...
Przed grotą wielką orszaku znacznego
resztki się broniły przed czarną chmarą
macek ośmiorniczych ! Jęk miażdżonego -
- zamilkł w pół słowa ! Za ich walkę karą
była śmierć - jak coś nieuniknionego.
Cios szabli rysę zostawiał na skórze -
- strzały nie robiły żadnego wrażenia.

- Niezła strategia - pomyślał - na górze
macki mają lepsze pole rażenia !

Zmienił kierunek, by wspiąć się powyżej
i stamtąd na jedną, grubą mackę wskoczył,
odciął te, co mu się wiły najbliżej,
zasłoną błyskawic miecza otoczył.
Czuł, że tu macki, choć ze skórą grubą,
są pozbawione wszelkiego pancerza !
Walcząc, jedną ręką krzesiwo z hubą...
Okazja ! Mieczem w jaskinię uderza
i ryk bólu, wściekłości wstrząsa ciałem.
Część macek ucieka ! Mieczem w krzesiwo !
Są iskry i ogień na skórze całej
lwa, co już w strzępach... Więc rzucił ! O dziwo,
skrzek się wydobył z pieczary głębiny,
macki cofnęły ze chrzęstem złowrogim...

- Szukaj dziewczyny ! Idź, szukaj dziewczyny ! -
- wołał ranny starzec - Ach, dziecko drogie !
Grymas bólu twarzy, która pobladła.
- Co to za dziewczyna ? - spytał Karakal
a z drugiej strony Śmierć cierpliwie siadła.
Obeszła już wszystkich. Teraz tu, jak szakal.

Ocknął się starzec i zebrał swe siły:
- To księżniczka Yanda z Vinnycji - kraju,
o którą się Landia z Bundią będą biły
a wiele dusz przez to pójdzie do raju.
Jechaliśmy skrótem, bo czasu mało,
a gdy przy jaskini macki potwora... -
Wtrącił Karakal - Tam kilka siedziało !
Swym mieczem usiekłem jednego stwora. -

Jak na potwierdzenie, trzech ocalałych
przyciągnęło truchło nie z tego świata,
które w jaskiniach czas eonów całych
czekało przybycia swojego kata.
Przystosowane do życia bez wody,
zgrubiałe macki do chodu wprawiały.

- Jestem Toran, mag, o którego rody
wysokie się starały... I zwalczały.-
- Tu na próżno twa magia i twe czary-
- westchnął Karakal, spojrzawszy na trupy.
- Stara magia, już nieznana - a kary
nie spodziewam się tutaj dla mej buty. -
- Te stwory, jak rzekłeś, księżniczkę wzięły ? -
- Jak i paru innych, dzielnych dworaków.
Sądzę, że uczty jeszcze nie zaczęły...
- Życia stamtąd nie widzieliśmy znaku ! -
wykrztusił jeden z tych, co ocaleli...
- Pójdę a wy sprobujcie ratować rannego -
rzekł Karakal - Chcę, abyście mi dali
kilka pochodni i pancerz do tego.

    *                *                   *

Rozdział I: KARAKAL I RYSICA cz. 2

Mijały lata. Karakal mężniał,
ucząc się prawa stepu i walki.
Niedościgniony w biegu - wytężał
na darmo siły gepard a wilki
śmierć mu przysięgły za liczne razy,
które zadawał przy każdym starciu.

Swą siłę ćwiczył rzucając głazy,
będąc w obronie, czy też w natarciu.
Matka - Rysica patrzyła dumna,
bo go kochała, jak wszyscy wiecie.
- Istota z ciebie przecież rozumna,
taka jak wiele w szerokim świecie !
Pójdziesz, mój synu, w strony dalekie,
gdzie wielkie miasta, królów władanie...
Wszystko co kochasz, przeminie z wiekiem...
i ty podobnie, gdy czas nastanie. -
Karakal śmiał się i w myślomowie
droczył się często, targając sierścią:
- Będziesz królową, matko ! A w słowie
ludzkim cię nazwą Rysicą Pierwszą ! -

Lecz się zadumał nad jej słowami,
bo pokryjomu, na skrzydłach nocy,
chodził często za karawanami;
słuchał i słuchał... A było o czym !
O krajach czarnych i nad morzami.
Tych, co na górach mają swe blanki...
O krajach żółtych, między rzekami,
które traktują je jako flanki.
Karakal chciwie sączył te wieści,
zbierał, przetwarzał, wyciągał wnioski
a najdziwniejsze przynosił treści
na pergaminach w kolorze boskim.
To, co po śpiesznym marszu zostało,
czego nie zabrał zbójnik czy deszcze.
Lecz jemu wiedzy było za mało -
- za odpowiedzią - pytanie jeszcze.
I dziwne widział walki techniki !
Nie na maczugi, ani kamienie,
bo dosiadane były koniki,
w ręku żelazo, inne odzienie...
I czuł tęsknotę za tym co w dali,
czego nie zawsze nazwać potrafił...
Płynęły myśli - marzenia fali
a serce czuło... Coś się przytrafi !

Pewnego dnia, gdy lwa ubitego
niósł na swych barkach do rysia leża,
wśród kilku koni, kurzu do tego,
ujrzał starego wiekiem żołnierza.
Trzymał się dzielnie, choć cała zgraja
zbójców miotała, kłuła i cięła.
Lecz nie pomoże bogini Gaja,
jeżeli horda tak się zawzięła.
I zobaczyli wszyscy zdumieni
olbrzyma co to lwem młynka robił !
Podali tyły ! Chyba szaleniec,
kto na siłacza atak sposobił !
Herszt tylko został, też nie ułomek
a czarny ogier pod nim zachrapał.
- Kimże ty jesteś ? Czy psi potomek ? -
- Nie, jestem z Rysi ! Mów mi Karakal. -
Gdy skrzyżowali spojrzenia swoje,
Karakal ujrzał obraz sprzed laty !
Ta sama herszta twarz, kiedy zbroję
ściągał z martwego, już wtedy, taty.
I może było coś znajomego,
w rysach ściągniętych tym bólem srogim.
Z pewnością było - lecz nic dobrego...
Więc rzezimieszek wziął za pas nogi !

Zdumiał się żołnierz swoim wybawcą.
- Dzięki za wszystko, czyś człek czy zwierzę...
Przed tobą przyszłość ! Wierz ! Jestem znawcą !
Tyś jest wojownik i ja w to wierzę.
Zanim do grobu Mojra powoła,
przekażę tobie kunszt walki wszelki.
Jeśli zapragniesz, to wola twoja,
będzie twe imię Karakal Wielki . -

Rozdział I: KARAKAL I RYSICA cz 1


Cisza nad stepem jak opar stała.
Cisza tak ciężka jak czarne chmury,
które kraina nad sobą miała.
Ledwo widoczne w oddali góry
słońce wstrzymały, świt wydłużyły...

Wtem ryś stepowy, rudawo - bury,
którego ślady ledwo znaczyły,
przerwał tą ciszę żałosnym jękiem.
Brocząc krwią z rany, świeżo powstałej,
skargę na życie, na swoją mękę,
na stratę miotu - straty niemałej...
Wspomnienie żywe w swych ślepiach miała,
gdy otoczona w wąskim parowie
broniła małych ! A horda cała
ludzi z żelazem, z klatką - sitowiem,
młode porwała ! Ranę zadała...

Czy można żal mieć większy od tego,
kiedy utraci się własne dziecię ?
O, świecie ! Tyle w tobie jest złego !

Nagle ! Mignęło coś przed nią przecież !
Zmysły znów ostre, z ziemią się zwarła...
Człowiek ! Nie ! Ludzie ! I tyle stali !
I cichy warkot wyrwał się z gardła,
kiedy bez szmeru z ziemi wstawali...
- Bij ! Zabij ! - wrzaski wzbite do nieba !
Odgłosy strachu, bólu i śmierci
ale w tych stepach wiele nie trzeba...
Tonów po chwili nie było ćwierci.

Cisza odżyła wolno głosami,
kiedy w wąwozie zbójcy się zeszli.
Ta karawana swymi drogami
doszła do zguby. Broń oraz mieszki
i też klejnoty, bogatsze stroje...
- Precz stąd ! - padł rozkaz herszta... Po chwili
tylko on patrzył na dzieło swoje.
Bo napadnięci dzielnie się bili,
o czym świadczyły na ziemi trupy
z jego oddziału. Przeciwko parze !?
Obcy potężny, z wyrazem buty
na twarzy - jej, w ostatnim swym darze
zadał cios łaski, aby nie wpadła
w ręce siepaczy... Herszt siadł na konia...

Ranną rysicę ta sprawa nagła
zastała w kępie krzaków kagonia,
skąd mogła widzieć zdarzenie całe.
Wtem ! Spod namiotu ciche kwilenie...
oraz dwie rączki ujrzała małe
a dalej główka z lekkim krwawieniem.
Chłopczyk był słaby, koło trzech latek.
Zeszła rysica po zboczu stromym...
Spojrzeli w oczy... Złączeni zatem
raną i stratą, czasem minionym...

- Kim jesteś ? - spytała go w myślomowie,
aurę zmieniając na czerwień litą.
- Ja ? - spojrzał smutno. - Niech mi ktoś powie !
Albo mi zwróci matkę zabitą !
Zbladła mu aura, był bardzo słaby.
Nawet myślmowa była cierpieniem.
Serce rysicy już skłonne aby
chować jak własne. - Nazwę imieniem
ciebie Karakal ! Zostań mym synem. -
I osłonięci rannym oparem,
razem odeszli w straszną godzinę,
gdzie rzeczywistość miesza sie z czarem.

    *                     *                        *