niedziela, 21 października 2007

Rozdział I: KARAKAL I RYSICA cz. 2

Mijały lata. Karakal mężniał,
ucząc się prawa stepu i walki.
Niedościgniony w biegu - wytężał
na darmo siły gepard a wilki
śmierć mu przysięgły za liczne razy,
które zadawał przy każdym starciu.

Swą siłę ćwiczył rzucając głazy,
będąc w obronie, czy też w natarciu.
Matka - Rysica patrzyła dumna,
bo go kochała, jak wszyscy wiecie.
- Istota z ciebie przecież rozumna,
taka jak wiele w szerokim świecie !
Pójdziesz, mój synu, w strony dalekie,
gdzie wielkie miasta, królów władanie...
Wszystko co kochasz, przeminie z wiekiem...
i ty podobnie, gdy czas nastanie. -
Karakal śmiał się i w myślomowie
droczył się często, targając sierścią:
- Będziesz królową, matko ! A w słowie
ludzkim cię nazwą Rysicą Pierwszą ! -

Lecz się zadumał nad jej słowami,
bo pokryjomu, na skrzydłach nocy,
chodził często za karawanami;
słuchał i słuchał... A było o czym !
O krajach czarnych i nad morzami.
Tych, co na górach mają swe blanki...
O krajach żółtych, między rzekami,
które traktują je jako flanki.
Karakal chciwie sączył te wieści,
zbierał, przetwarzał, wyciągał wnioski
a najdziwniejsze przynosił treści
na pergaminach w kolorze boskim.
To, co po śpiesznym marszu zostało,
czego nie zabrał zbójnik czy deszcze.
Lecz jemu wiedzy było za mało -
- za odpowiedzią - pytanie jeszcze.
I dziwne widział walki techniki !
Nie na maczugi, ani kamienie,
bo dosiadane były koniki,
w ręku żelazo, inne odzienie...
I czuł tęsknotę za tym co w dali,
czego nie zawsze nazwać potrafił...
Płynęły myśli - marzenia fali
a serce czuło... Coś się przytrafi !

Pewnego dnia, gdy lwa ubitego
niósł na swych barkach do rysia leża,
wśród kilku koni, kurzu do tego,
ujrzał starego wiekiem żołnierza.
Trzymał się dzielnie, choć cała zgraja
zbójców miotała, kłuła i cięła.
Lecz nie pomoże bogini Gaja,
jeżeli horda tak się zawzięła.
I zobaczyli wszyscy zdumieni
olbrzyma co to lwem młynka robił !
Podali tyły ! Chyba szaleniec,
kto na siłacza atak sposobił !
Herszt tylko został, też nie ułomek
a czarny ogier pod nim zachrapał.
- Kimże ty jesteś ? Czy psi potomek ? -
- Nie, jestem z Rysi ! Mów mi Karakal. -
Gdy skrzyżowali spojrzenia swoje,
Karakal ujrzał obraz sprzed laty !
Ta sama herszta twarz, kiedy zbroję
ściągał z martwego, już wtedy, taty.
I może było coś znajomego,
w rysach ściągniętych tym bólem srogim.
Z pewnością było - lecz nic dobrego...
Więc rzezimieszek wziął za pas nogi !

Zdumiał się żołnierz swoim wybawcą.
- Dzięki za wszystko, czyś człek czy zwierzę...
Przed tobą przyszłość ! Wierz ! Jestem znawcą !
Tyś jest wojownik i ja w to wierzę.
Zanim do grobu Mojra powoła,
przekażę tobie kunszt walki wszelki.
Jeśli zapragniesz, to wola twoja,
będzie twe imię Karakal Wielki . -

Brak komentarzy: