środa, 24 października 2007

Rozdz. 3: KARAKAL I WOJNA

Przejmująca cisza nie wróżyła tego,
co świt miał przynieść owej pięknej krainie.
Każde wydarzenie uczy nas nowego 
a zło zawsze, wszędzie w niepamięci ginie.

A tarcza czerwona ostrożnie wyjrzała,
wysuwając palce - badając wokoło,
rozsuwając chmury. Czy się obawiała,
że ktoś-coś zatrzyma Słońca ruchu koło ?
Mrok już się przejaśnił, odkrywając pąki
kwiatów, co chciwie rosę piły świeżą.
Uniosły ciekawe główki trzmiele, bąki...
Tuman się podniósł, gdzie dzikie zwierza leżą.
Budziła się Landia na granicy z Bundią.
Budził się dąb stary, nazwany Pokusa,
którego konary, wręcz koroną cudną,
spinały dwa kraje, jak klamra turkusa.

Nagle główki swe uniosły polne kwiaty,
zwierz postawił uszy - uniósł w górę głowy...
Wiatr przynosi dźwięki dziwne a poza tym
w dali widać jakieś ruchy - obraz nowy !
Hufce zbrojne z obu stron świata ściągają -
- zastępy rycerzy a przy nich giermkowie.
Wzrok płomienny ! Jadą z okrzykiem i swadą !
Co to będzie ? Kto z was wyjaśni lub powie ?

Ruszyły się z Bundii jej hufce niebieskie,
pod wodzą krewkiego książęcia Rotana.
To ich mag Ontario wyznaczył tu kreskę
by armię ustawić w ordynku tak z rana.
Mrowie hufców żółtych prowadzi Corini -
- chytry jak wąż i także z magiem potężnym.
Choć starzec sędziwy - imieniem Polini,
lecz trzyma się na koniu prosty i prężny.

Lecz dlaczego te armie, dzielne i liczne
mają się tu potykać w śmiertelnym boju ?
Zostawić matki, żony, dzieci swe śliczne,
kiedy im przypadnie umierać w tym znoju ?

     *                   *                     *

Dla Karakala miasto było czymś nowym
ze swym gwarem, tłumem, barwami, wieżami...
Lecz i miasto czuło, że z olbrzymem owym
nadszedł świeży powiew. Południe dzwonami
dało znać porę sjesty - powietrze parne
skierowało młodzieńca do karczmy bliskiej.

- Masz czym zapłacić ? - palce barmana czarne
w mig złapały miedziaka na ladzie śliskiej.
Nad michą mięsiwa i stakanem piwa
Karakal dumał nad kolejnym krokiem...
Jest barbarzyńcą, szlachectwa niezbywa -
- lecz wszystko jest inne, niż wtedy przed rokiem !
Znów obraz księżniczki, Yandą nazywanej
i wspólna walka na dnie Mrocznej Jaskini...
Czy zrównać się z tronem będzie mu dane ?
Jak równy z równymi stanie między nimi ?
Lecz z dalszej zadumy wyrwały go głosy:
bas brygadiera, płacz małego chłopca,
który służył w karczmie brudny i bosy.
- Niech pan nie bije ! - klęknął. - Mnie litość obca -
- wrzasnął brygadier - dla niezdar i smarkaczy !
To ty winem oblałeś mój mundur nowy ! -
- Śmiech kumpli, bieg wychodzących, świst korbaczy...
- A czyś na utratę munduru gotowy ? -
- głos Karakala przebił wrzask żołdaków.
- Puść chłopca, bo szans nie ma. To jeszcze dziecko ! -
- Won w las, barbarzyńco, bez pana i znaków ! -
Tu jeden z kompanów chciał włócznię zdradziecko
wbić w Karakala, z boku go pchając !
Brygadier miecz wyciągnął, przekleństwem rzucił.
Porwali kompani co kto miał, powstając...
Karakal w ruchu grot złapał ! Przewrócił
stół ogromny ! I podniósł, na nich rzucając !
Pochylił się nad chłopcem, co we krwi leżał,
gdy sufit zatrzeszczał - pęknięcia powstały
i pewnie by runął na dziecko, żołnierza...
lecz Karakala barki podtrzymały !
Nabrzmiały mu żyły, twarz ogniem zalała -
- z okrzykiem trwogi precz poszli obecni...
prócz brygadiera. Jego kompania cała
włóczniami zakończyć chciała swój czyn niecny !

- Stać ! - ryk oficera ostudził zapały -
- W imieniu Księcia Rotana, Pana Kiliji,
stolicy Bundii Księstwa - czyn twój zuchwały
będzie aresztem ukarany ! -... Umieścili
wkrótce Karakala w lochach twierdzy ciemnych.
Za towarzystwo miał współwięźniów i szczury...
Wydawało się - los jego beznadziejny,
lecz Karakal nie wydawał się ponury.
Obszedłszy swą celę, tak, niby niechcący
rozerwał okowy z uśmiechem niewinnym...
- Tak, wojsko i wojna - kierunek wiodący.
By osiągnąć wyżyny, muszę być czynny ! -

Wtem, w drzwiach jego celi, zazgrzytały klucze -
drzwi stalą obite z trudem się otwarły...
- Z woli Księcia rozkaz teraz ci poruczę !
Zostajesz wcielony do książęcej armii !
I zdumiony patrol obejrzał okowy,
zerwane siłą nadludzką - były ze stali !
- Przyjmuję wolę Księcia, lecz chcę połowy
żołdu najemników, jaki dostawali. -

      *              *                     *

Jakże pokrętne jednak są losu drogi !!
Kiedy paradę wojska Książę odbierał,
ujrzał w nim Karakal ten sam wyraz srogi,
jaki widział w karczmie w twarzy brygadiera !
Poznał Rotan barbarzyńcy wielką postać,
bowiem tylko pancerz był jego ostoją -
podjechał konno: - Możesz cały żołd dostać,
jeśli gwardią przyboczną zostaniesz moją. -

Szli szybkim podjazdem nad Landii granicę.
Karakal nadal pilnie nadstawiał ucha.
Starli podjazd wroga, także stanicę,
aby konsekwentnie pozbawiać go ducha.
Któregoś wieczoru, przy małym ognisku
(aby nieprzyjaciel nie mógł ich zaskoczyć),
rozmowy żołnierzy wyjaśniły wszystko !
Pozwolę sobie ich fragmenty przytoczyć:
- Spieszno Księciu z Ontariem armie połączyć ! -
- Było jedno starcie, na remis wypadło,
lecz śpieszniej Rotanowi Yandę zobaczyć,
zanim Coriniemu przypadnie z nią stadło !
- Od kiedy się znają ? Jak do tego doszło ? -
- Rok temu u króla Napoca gościli.
To tam im w Brasovii o Księżniczkę poszło,
na dworze w Tirgu łby już sobie rozbili ! -
- A co król Napoca ? - Kazał się wynosić .-
- Słusznie, gościnności przekroczyli prawa !
Co na to Yanda ? - Żadnego z nich nie znosi,
lecz rządzenie krainą to nie zabawa.
Armię ma za słabą, woli żyć w pokoju.
Połączone siły dwóch obecnych wrogów,
na czele z każdym księciem tego pokroju ! -
- Skończy się Vinlandia już na samym progu !...

Zadumał się Karakal. Znów Yandy imię
przywołało uczucia jeszcze nie znane.
Czy zapomniał o czymś, co w tamtej godzinie...?
Serca zwierząt proste, ludzkie - niezbadane.
Na dzień piąty z armią połączyli siły.
Mag Ontario przybył raport Księciu złożyć...
- Wczoraj Księżniczki Yandy poczty przybyły,
aby o pokój między krajami prosić. -
- Póki Corini żyje, tego nie będzie ! -
przerwał Rotan ostro.- Jutro pojedynek !
Zabiję ich wodza, Yandę znajdę wszędzie !
Rozkazuję teraz, jeśli w walce zginę,
Księżnę, wraz z jej świtą, zabić bez litości ! -
Skłonił się Ontario - Jak rozkażesz, Panie.
Nie znajdzie Corini nawet Yandy kości. -
- Rozkażesz to Gwardii i niech się tak stanie ! -
Zdumiał się Karakal, słysząc te rozkazy.
Gdzież uczucie Księcia, którym Yandę darzył ?
Już honor nie może pozostać bez skazy ?
Postanowił działać - nie będzie już marzył !

    *                   *                       *

Nazajutrz o świcie stanęli w szyku
(Yanda do końca perswazji probowała).
Corini podjął rękawicę bez krzyku,
więc tutaj sprawa rozstrzygnąć się miała...
Pomiędzy armiami dwaj rośli rycerze,
zakuci w zbroje, każdy z tarczą, mieczem.
Nawet ich rumaki też chronią pancerze...
Z boku magowie a żaden nie uciecze,
wykrzykując zaklęcia, zbierają chmury
czarne jak noc, przepełnione błyskami.
Ziemia zasnuta gęstym oparem burym,
wśród których Śmierć się potyka z nadziejami.

Ruszyli ! Mag Ontario kulę ognistą
rzucił w kierunku postaci Coriniego,
lecz w chwili tej samej i to było wszystko
Polini swoją - nie spostrzegł jednak tego,
że w jego kierunku już leciała druga...
A ziemia jęczała i drżała w posadach,
że się nie rozstąpiła - to były cuda,
niebieski Rotan na Coriniego wpada
i kruszą się kopie, aż trzask mózg świdruje
i obaj padają wraz końmi - lecz wstają !
To walka na śmierć, każdy z nich to czuje,
poprawiają tarcze, mieczy dobywają !
A szczęk cięć oręża w dal echo unosi,
blok tarcz jest tłumiony - giganci wspaniali.
Bogowie zdumieni ! Na co się zanosi ?
Wśród błysków i ruchu w jedność się już zlali...
................................................
Ta cisza. To Rotan padł na ziemię smutną,
dobija Corini, mącąc ciszę śmiechem...
zwraca się ku Yandzie z miną złą i butną.
- Zabić ! - głos Ontaria odbija się echem.
Gwardia się ruszyła ! Karakal mieczem
ciął maga po pasie, Yanda zawróciła,
otoczona swym orszakiem. Czy uciecze ?
- Jakiś czas wytrzyma ! - Karakala siła
i szybkość w pobliże Corina zawiodła.
Zdumiał się, gdy zobaczył ogromne cienie -
- człowieka i miecza ! Choć natura podła,
strach miał przecież w oczach , śmierć to wybawienie.
- Czy to już ostatni, co wiódł świat do zguby ? -
Karakal złapał konia, na siodło skoczył.
Yanda się przebiła, lecz nie zdzierży próby !
Ruszył za nią cwałem. Trzeba jej pomocy !
Co doścignął gwardzistę z konia obalał.
Próbujących walczyć ranił, choć niegroźnie,
śmiercią niepotrzebną nigdy się nie skalał !
Już widział uciekinierów jak na rożnie
a żadnych goniących, chyba - oprócz niego !
Ostatni z obrońców zawrócił nań z mieczem.
Zaśmiał się Karakal - Toranie, chcesz mego
życia, czy rękę uścisnąć ! - głośno rzecze.
- Witaj przyjacielu ! - poznał Karakala.
- Dłoń chętnie uścisnąłbym, lecz śpieszno nieco !
- Jedźcie dalej, chętnie z koni poobalam,
gdy z pościgu jacyś chętni się tu zlecą !

- Tak daleko i tak blisko Yando ciebie,
choć zrobiłem parę kroków - ciągle mało.
Lecz wystarczy twe westchnienie a w potrzebie
wszystko to, co zapragniesz, będzie się działo -



Brak komentarzy: