poniedziałek, 22 października 2007

Rozdz. II: KARAKAL I MROCZNA JASKINIA cz. 3

Noc była, gdy wyszli z Mrocznej Jaskini,
jasna jak dzień, prawie, od śniegu blasku.
Niebo bez chmurki, z gwiazdami złotymi
i wiele godzin do pierwszego brzasku.
Gdy od potworów uwolnieni cudem,
przez grotę wyszli z drugiej strony góry,
wzięli, co mogli - choć chodzili z trudem -
po tych nieszczęsnych. - Czy ocalał który ? -

- Zbyt późno dzisiaj, by dotrzeć do naszych.
Poszukam miejsca na nocleg i ogień. -
- Nie zostanę sama tutaj, gdzie straszy !
Wiesz, Karakalu, co znaczy czuć trwogę ? -
- Księżniczko Yando, strach tobie jest obcy.
Pewniej się czujesz, gdy ktoś jest przy tobie. -
Uśmiechnęła się. - Barbarzyńscy chłopcy
nie co dzień pomagają w takiej dobie. -

Ten uśmiech rozświetlił jej twarz prześliczną...
Karakal ujrzał w niej wtedy... kobietę !
Nie mógł wykazać się wiedzą praktyczną
na stepie szerokim. A czuł podnietę !!

- Pójdźmy poszukać teraz groty małej,
ty pójdziesz za mną, by ochraniać tyły. -
Przechodząc, niechcący, musnęła ciałem...
Odczuł to dreszczem, gdy zmysły ożyły.
Szedł za nią w transie, podziwiając kształty,
łuki bioder, pleców - uda toczone...
Do piękna kobiet nigdy nie był anty,
czując, że do miłości są stworzone.
Kaskada włosów, w ruchu falująca,
odkrywała profil jej doskonały !

- Czekaj ! Niech droga nie będzie milcząca. -
Jej dłoń i jego teraz się poznały.
Znaleźli grotę nieopodal stoku -
- Karakal szybko skrzesał ogień w progu.
Kilka korzonków, wyrosłych w tym roku,
zabiło pierwsze ich uczucie głodu...

Gdy legli wreszcie na suchym klepisku
tuż obok siebie, bo grota zbyt ciasna,
Księżyc tam zajrzał z uśmiechem na pysku...
Uśmiech mu oddali ! Radość ich własna:
ją przytuliła do męskiego ciała,
jego ręką objęła kibić wąską !
I cała senność naraz uleciała,
kiedy drugą ręką objął ją z troską.

Przywarła doń miękko całym swym łonem
a serce przyśpieszyło w rytm zawrotny
i poczuł, że mu ciało ogniem płonie,
więc musnął jej czoło ruchem psotnym.
Nasunęła udo na jego nogi
i... nagle poczuła coś między nimi !
Pragnęła cofnąć - lecz wstrzymał w pół drogi,
pieszcząc łagodnie pośladek dziewczyny.
Ustami muskał obie jej powieki,
sycąc się ruchami rzęs powłóczystych
a pieszcząc plecy przesuwaniem ręki,
zbliżał swe usta do jej ust soczystych.

- Weź mnie - szepnęła, gdy na oddech przerwa.
Ściągnęli odzież i tak resztki były...
Już do miłości tylko była werwa,
mocne ręce na biodra posadziły.
Czuła pod sobą twardy wał gorący
a kibić taniec z wolna rozpoczęła,
gdy on poznawał powolnym, pieszczącym
ruchem dwie jej półkule - bogów dzieła.
Nazwać nie umiał a jeszcze urosły,
choć przykrył je swymi dużymi dłoniami...
Takiej miękkości... ! Ich krój był nieprosty,
bo zakończone twardymi szczytami !
Więc ściągnął na siebie je - takie drogie !
Ich usta znów wpiły się w siebie chciwie...

Ach, kochać, pożądać - przed szczęścia progiem !
A pragną to JUŻ ! Choć lepiej... leniwie...
Przedłużyć rozkosz aż do skraju świata,
by zmysły sięgnęły do granic nieba,
dawać bez reszty - odbierać przez lata,
tak czas nasz i przestrzeń oszukać trzeba.

Gdy dłonie jego pośladki pieściły
a biodra morskie fale udawały,
zapamiętała, bo ruch ten był miły -
- krocze i biodra się po nim suwały.
Szczególnie jedno miejsce czułe miała,
gdzie rozkosz z bólem porównać się mogło !
U szczytu pochwy ! A na dole ciała !
Zafascynowana... siadła... na siodło.
I zapomniał chłopiec gdzie jest oraz po co
a szybkość rąk jego, ruchy biodrami
zwielokrotniły się - zrozumiał, że to
grozi wybuchem wulkanu - lawami !
Więc wziął delikatnie jej piękne ciało,
by pod tym sklepieniem skalnym położyć,
pieszcząc jej nogi wzdłuż, aż się trafiało
w gniazdko wilgotne (jak je rozłożyć).
Tu zapach upojny bukietu kwiatów
przyprawił chłopaka o zawrót głowy,
więc dotknął językiem, by smak aromatu...
Jęknęła z rozkoszy - on był gotowy
robić to dalej, aż po kres historii !
Ręce błądziły, poznając detale,
oddając w całości życie dla Mojry !
Jemu trudno było leżeć na wale...
Lecz nagle, gdy dłonią poznawał krocze,
palec jemu wpadł w jakąś przestrzeń pustą !
- No wreszcie ! - sapnęła. - Nawet nie zboczę,
lecz ręką pokieruj swoją do gustu ! -
Więc dłonią swą wiodła, aż spazmów cała
trafiła na punkty rozkoszy szczytów !
I to było mało ! - Włóż swego wała !
Chcę w zatraceniu dotrzeć do niebytu ! -
Podciągnął chłopiec biodra do góry,
natrafił czubkiem na jej szparkę śliską !
Lecz zbyt ciasna była, więc ruchem wtórym,
wciąż tam i z powrotem - wreszcie się wcisnął !
Tu pląsy bioder - harmonia wspaniała -
swój taniec odwieczny znowu podjęły.
Jak to możliwe, że szparka tak mała...
i wszystkie... gorące masy przyjęły ?
Stopieni sobą, stopieni zmysłami,
bez ciał już i duszy - istota nowa...
Nawet nie spostrzegł, że ona już na nim !
...Na wieczność taniec prowadzić gotowa !
To co będzie dalej, pamięć nie sięga...
Zmysły królują i chęć zatracenia...

Do krzyku, do płaczu, na ciele pręga,

wycisnąć do granic z tego korzenia !...

     *                    *                      *

A w odległości od Mrocznej Jaskini,
bezpiecznej, choć zarazem nieodległej,
obozowisko żywi utworzyli,
korzystając z groty drugiej, sąsiedniej.
To straże pierwsze tę parę dojrzały -
- Karakala z Yandą (niesioną w ramionach),
słabą lecz żywą. Zaalarmowały
pozostałych a radość ich zduszona
była tylko krwawymi wspomnieniami.
Toran rozkazał zająć się Księżniczką.
- Ty żyjesz ? - zdumiał się Karakal - Z ranami
twoimi ? Śmierć była twoją strażniczką ! -
- To magia, w którą wątpiłeś, niestety...
Lecz jedna rzecz mnie zdumiała ogromnie,
gdy w środku nocy porwani, jak krety,
wyszli, nie atakowani, wprost do mnie !? -
Tu Karakal począł mówić jak było...
Wyszła księżniczka - oczy się spotkały
i bez słów - aż po kres nad mogiłą
dozgonną przyjażń sobie obiecały.

Skromny orszak wolno niknął w mgle sinej
a na skale olbrzym żegnał go samotny.
Pytał losu. Kiedy ? W jakiej godzinie
wiatr Ją znowu do niego zwieje lotny ?

















* * *

Brak komentarzy: