Przez gęste jary i liczne rzeki
Pogórzy Brasovii i Satustanu
jeździec, to bliski, to znów daleki,
jedzie - nie służąc żadnemu panu.
A kiedy wyższe szczyty odwiedza
i bystrym wzrokiem rzuca za siebie,
wie, że z pogoni na karku siedzą.
Wie też, że teraz sam jest w potrzebie.
A hen, w oddali na horyzoncie
Monstrum powoli, ale uparcie...
Jakby mówiło: - Wy teraz gońcie !
To później moje..., albo też czarcie !
Karakal znowu zatacza koło,
mniejsze lub większe, w lewo lub w prawo.
To wnet uderza w pościgu czoło,
z boku lub z tyłu, cicho i żwawo.
Atakiem w nocy też nie pogardzi,
krusząc morale jak i szeregi.
A choć żołdacy w rzemiośle twardzi -
- krwią swą ostatni barwi gór śniegi.
- Kim wy jesteście i kto was przysłał ?
Co za pokraka za wami bieży ?
Mów ! Zanim iskra twa życia prysła... -
- To... mag Polini... wysłał żołnierzy...
Zemsta za Księcia... - i tutaj skonał.
Karakal zebrał racje żywności,
oraz obroku dla swego konia.
- A teraz w góry, nim dotrze pościg !-
* * *
Monstrum dążyło z determinacją
nie śpiąc, nie jedząc, szczęściem powoli.
- Kto zresztą trafi za magii racją ?
Już bardziej z Yandą rozstanie boli... -
- myślał Karakal na szczycie skały.
W dole wodospad zrzucał swe wody,
tworząc zalewik, nawet nie mały -
środek głęboki, przy plaży brody.
A w głębi drzewek i krzaków licznych...
Karakal oczom własnym nie wierzy !...
Z braćmi Roksana o kształtach ślicznych
i ustach pełnych, jak owoc świeży !
Miał się rozejrzeć za zejściem z turni,
gdy chrzęst kamieni z tyłu usłyszał !
Przed ciężkim mieczem ledwo wziął unik...
To było Monstrum ! Nawet nie dyszał !
I zdumiewali się potem ludzie,
że rozbrzmiewały w dzień jasny gromy !
O walce mocarzy - jako o cudzie -
ówcześni spisali ogromne tomy.
Miecz w miecz uderzał z ogromną siłą,
wzrok nie zdążył za ruchem szermierzy.
Ciało Karakala też duże było,
lecz z Monstrum nie mógł się nawet mierzyć.
- Co u tatusia, Polini maga ? -
spytał z przekąsem między sztychami.
Ryk był odzewem ! - Odrzec wypada !
Czyżby się żyło między chamami ?! -
Unik i cięcie, sztych i zasłona,
przewrót i odskok, kopnięcie w udo -
- lecz u potwora skóra zielona
potu nie zazna... Co to za cudo ?!
Wtem jakiś rwetes wzmógł się na dole
pośród Iberów, którzy zdumieni
widzieli walkę na skalnym kole !
Ktoś atakował ? Choć rozproszeni,
lecz - bitne plemię - walkę podjęli,
mimo, że każdy z nich był na wielu.
Tu łuk Roksany wrogów podzielił
na tych bezpiecznych i tych - na celu.
Karakal rzucił okiem - starczyło !
Potwór go podciął - miecz mu wyłuskał,
który pofrunął ... (-Jasna mogiło !-)
i już po chwili w wodzie zapluskał !
Swój podniósł potwór ! Ostatnie cięcie !
Coraz to bliżej ofiary kroczył !
Obrót Karakal zrobił na pięcie
i... do jeziora za mieczem skoczył !
Na brzegu walka w pełni już wrzała,
kiedy zanurzał się w wód odmęty...
Widział Roksanę w jakichś opałach !
Gdzie jesteś mieczu, mieczu przeklęty ?
W toni głębokiej, na piasku czystym
kilka szkieletów ludzi, nie-ludzi...
O, jest już oręż ! Wtem łeb, jak glisty,
z ostrymi kłami, co grozę budzi,
na długiej szyi, z rybim tułowiem...
Ledwo go odbił głownią swej broni,
na grzbiet popłynął...Któż to opowie,
jaką to walkę stoczyli w toni !!
Kiedy wypłynął, zaległa cisza.
Czas jakby stanął, wraz z walczącymi...
Obcy uciekli, lecz radość prysła. -
- Gdzie jest Roksana ? - Nie między nimi !
Ofiar nie było a brak humorów.
Rany odnieśli poważne bardzo,
lecz brak kobiety - stratą honoru
i dla niej śmiercią nawet pogardzą.
Wśród rannych wrogów kilku przeżyło -
- wzięci w obroty wszystko wydali:
- Część naszych ludzi wodą przybyło...
Z dziewczyną - tratwą stąd odpływali... -
- powiedział jeden, nie bez przymusu.
- Ilu ich było? - Karakal pytał -
- Czy to zlecenie - swego pomysłu ? -
- Raporty szpiegów Alardi czytał...
To nowy książę na Bundii tronie,
co cichy atak Yandzie szykuje
a lubi dziewki - zatęsknił do niej...
Pytał się, jak Iberka smakuje ! -
Porwali miecze oraz topory,
Karakal wymógł na nich milczenie:
- Stąd do Vinlandii kawałek spory
a trzeba Yandzie dać ostrzeżenie !
Stąd się oddalcie w tejże godzinie,
bo za mną z góry Monstrum już kroczy.
Bądźcie w Vinnycji nim tydzień minie !
(Czemu do wody potwór nie skoczył ?)
Ruszę za grupą, co ją porwała...
Monstrum i tak się za mną powlecze.
Sądzę, że wodą jej droga cała -
- na wolnym nurcie mi nie uciecze ! -
Ranieni obcy w miejscu zostali,
nie biorąc słów ostrzeżeń poważnie
a pozostali tu się rozstali,
choć, tym co w grupie, zawsze jest raźniej.
* * *
Tuman mgły zalega okolice
rzeki Seret - tak ją lud nazywa.
Błędne ogniki płoną jak świece,
każdy własną duszę martwą wzywa.
A upiory snują swoje cienie,
wsparte smętnym wyciem do Księżyca...
Lecz czy będzie dane im zbawienie ?
Czy na wieczność sine będą lica ?
Coś gdzieniegdzie wodę dziwnie burzy...
Gdzieś czasami trzask łamanych kości...
Tym co wtargną, zawsze śmierć wywróży,
zapewniając drogę do nicości.
Wśród diabelskich jęków tej topieli
ktoś samotny gna, pracując wiosłem...
Już trzykrotnie musiał mieczem zdzielić
napastników. A brzegi porosłe
kępami sitowia pozwalały
podejść blisko - na odległość ręki.
Droga trudna, wysiłek niemały,
lecz Karakal inne miał udręki !
Jak odbić brankę, chroniąc jej życie ?
Pokonany często zemsty szuka ...
Zbirów ujrzał nazajutrz o świcie;
tratwą wielką kluczyć - to jest sztuka !
Karakal płynął na jednej kłodzie
a widząc grupę, w gęstym sitowiu
maskując się pilnie, legł na wodzie...
Obserwował !... I był w pogotowiu !
W południe banda rozbiła obóz,
wystawiwszy wartę z dwóch żołnierzy.
Jemu było łatwo zabić obu,
lecz wiedział, że Monstrum tu przybieży.
A Roksana wściekła, pewnie zdrowa
(widać Księciu mieli dowieźć całą),
traktowana była jak królowa !
Karakalowi minąć zostało
grupę i skryć po drugiej ich stronie...
- Kupę złota nam Książę zapłaci ! -
- Czyżby miłością tak pałał do niej ? -
- Czy to ważne ? Będziemy bogaci !
Jak się znudzi, to nam podaruje ! -
Rechot się poniósł, gorzałka lała...
- Cicho chamy ! Skórę wygarbuję
jak piśnie ktoś głośniej ! Jak ścigała
nas grupa Iberów, to usłyszy...
Zamilkli wszyscy. U Karakala
nadal brzmiał głos herszta pośród ciszy...
Niknie ten obóz a myśl pozwala
sięgnąć wstecz poprzez przestrzeń i lata,
poprzez stepy rozległe do jaru,
gdzie nad grobem rodziców poświata:
twarz zabójcy - herszta !! Resztka czaru...
Gniew Karakala szybko nabrzmiewa !
Dłoń miecz zaciska ! Nogi do skoku...
i twarz Roksany, wtedy, gdy śpiewa...
Rozum powraca, rzuca niepokój...
- Złoto popłynie do nas strumieniem,
kiedy Vinlandię złupimy całą.
Przy naszej armii Yanda jest cieniem,
bo u Księżniczki żołnierzy mało. -
- Słuchał Karakal z miną ponurą.
- Książę Alardi z jej częścią ruszy
zająć stolicę a armia, którą
skieruje na wschód - porty rozkruszy. -
Aaa...!! Krzyk śmierci ! I banda powstała !
Zza drzew wyskoczył wartownik drugi
blady jak śmierć, co go całowała...
...i raptem padł na krwi własnej strugi !
Karakal śmiał się ! (- "Zemszczę się srodze!"-)
Monstrum, z mieczem skrwawionym w swych dłoniach,
parło ku niemu ! Lecz na swej drodze
miało bandę, zaprawioną w bojach !
Połowa z łuków szyła strzałami,
reszta stworzyła szybko półkole.
Potwór, choć jak jeż naszpikowany,
parł przed siebie z szatańskim uporem,
wyrywając groty i tnąc wszystko,
co podeszło na odległość miecza.
Ignorował topory a blisko
uwięzło kilka. - Po nogach siekać ! -
- głos herszta - Linami to obalić ! -
Tu ochrona Roksany nie zwleka,
chcąc własną skórę jeszcze ocalić...
I na tą chwilę Karakal czekał !
Połowa bandy już martwa leży -
- Trudno mówić o potwora szkodzie !
A Karakal ku Roksanie bieży,
więzy przecina, wiezie na kłodzie
na brzeg drugi, gdzie będzie bezpieczna...
Widać jak Monstrum dobija rannych -
- postać spokojna, niemal stateczna !
Wzrok jego szuka olbrzyma ? Panny ?
Postacie owe ledwo omiata,
idąc wzdłuż brzegu do przeznaczenia.
- Przeszłam z tą bandą prawie pół świata,
bo mam wybawcę, niestety, lenia ! -
- krzyknęła, bijąc dwiema piąstkami.
Aż Śmierć, co właśnie szła sobie drogą,
wstrząsnęła głową - "Nad logikami
logika kobiet" -... - Nie bądź surową.
Za tobą szedłbym przez świat nasz cały ! -
- podszedł Karakal i wziął na ręce.
- Przed nami kawał drogi niemały,
by ujść pogoni zemsty książęcej.-
A zachodzące słońce dojrzało
cień długi - na wschód maszerował !
Wstydliwie za chmury się schowało,
bo cień krótki - ten długi całował...
sobota, 3 listopada 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz